2009 Pireneje, Barcelona, Chamonix.


Niecałe 48 godziny zabrało nam dotarcie do serca francuskich Pirenejów – wioseczki Gavarnie. Stąd chcieliśmy udać się w czterodniowy trekking, przez Monte Perdido aż do Hiszpanii. No ale cóż, po pokonaniu pierwszy kilku km stwierdziliśmy że nie mamy ochoty męczyć się w tym upale
i nasze plany uległy dość znacznej zmianie (wiem, wiem nie powinienem o tym pisać, to takie nie ekstremalne:).


Okolica Gavarnie.

Po francuskiej stronie Pirenejów podchodzimy jeszcze na lekko pod olbrzymi, ponad 400 metrowy wodospad Grande Cascade i następnie jedziemy do Hiszpanii do Wąwozu Ordesa. W sumie w hiszpańskiej części gór spędzamy z cztery dni, aby następnie zjechać do poziomu morza a konkretnie do Barcelony, gdzie docieramy chwilę przed zmrokiem. Ładujemy plecaki do przechowalni i do trzeciej nad ranem chodzimy po mieście. Po powrocie na dworzec ZONK! Okazuje się, że dworzec jest zamykany na noc. Do 5.30 leżymy więc na kartonach wysępionych z pobliskiej knajpy. Po otwarciu budynku szybka toaleta i pociągiem jedziemy do Monserrat, skąd później stopem do Andory. Tutaj spędzamy jeden dzień i noc w piwnicy jednej
z kamienic w centrum miasta. Stąd też właśnie zaczynamy powolny powrót do Polski. Na chwilkę wstępujemy jeszcze do Szamoniksu, wjeżdżamy kolejką na Aiguille du Midi, zaopatrujemy się też w tony katalogów:). W Katosach jesteśmy ok. 2 nad ranem. Parę godzin spędzamy na dworcu PKP (chwała tym polskim dworcą, że są otwarte cała noc:) i o ósmej rano biorę już „szałer” w domu.  


Kolejka na Aiguille du Midi 3842m n.p.m.


Copyright © 2011. All Rights Reserved.